sobota, 12 marca 2011

W drodze do...


Pokaż Filipiny na większej mapie

Jeszcze nie dolecieliśmy do Hong Kongu a już mnie kusi, żeby coś napisać. No bo jak to? Bez żadnego wstępu? Ot, tak po prostu opisać kolejną podróż. Powinienem użyć przykładu z jednego ze szkoleń które prowadziłem, jak opisywałem proces przygotowania się do podróży. Określona data w roku, te same czynności, ten sam efekt. Tym razem było nieco inaczej. Impulsem był mail od Lufthansy. No tak e-mailing jest przyszłością! Nawet bez dłuższego zastanawiania się, w ciągu 7 minut mieliśmy już bilety. Do Hong Kongu. Ale co dalej? Kambodża, byliśmy. Laos, Wietnam, Chiny, też. Może Tajlandia. Jakoś nie byłem przekonany. Szybkie spojrzenie na atlas. Jest! A właściwie są Filipiny. Tylko co my tam mamy oglądać. Zazwyczaj wyjazd podzielony jest na 3 etapy: zwiedzanie, podróżowanie, odpoczywanie. Wstępna analiza mapy wskazywała, że chyba tym razem będzie inaczej. Podróżowanie, podróżowanie i podróżowanie. A jak się uda odpocząć 2 dni bez porannego wstawania, to będzie też odpoczynek. Właściwie mi, w obecnej sytuacji, odpoczynek nie jest potrzebny.
Tylko co my wiemy o Filipinach. No na razie niewiele. Ok. z Internetu wyczytaliśmy wszystko, co trzeba było. Ale niewiele wiemy o ludziach. Oprócz chyba tego, że uwielbiają śpiewać. Już się boję tych licznych podróży promami łódkami i czym tam się da. Bo jak się natkniemy na jakichś śpiewaków, którzy w głowie maja karierę w Europie, albo przy najmniej TVN i pomyślą sobie, że mamy koneksje (Gosia – Ty miałaś robić karierę w szołbizie!) w rozrywce, to na mur beton wrócimy z jakimś kontraktem. O, może to jest dla mnie przyszłość, a nie ten cały konsulting! Na razie wiemy także, że z Filipińczykami trudno jest negocjować. Dziesiątki, próby rozmowy o cenach, spełzły na niczym. Tu się trochę zmartwiłem. (Ale przecież miałem już dość złe doświadczenia jeśli chodzi o negocjacje. W Indiach. Nie dość, że za 27kg drewna nie udało mi się dostać jakiegokolwiek rabatu, to jeszcze musiałem zapłacić więcej, bo przyszedłem następnego dnia dobić targu.) Co jeszcze wiemy? Wiemy też, że gdybyśmy chcieli być na każdej z wysp na Filipinach przynajmniej 1 dzień, to, to ćwiczenie zajęłoby nam 20 lat. Dla mnie super. Jako, że uwielbiam pływać różnymi środkami poruszającymi się po wodzie, wiem że w czasie tego wyjazdu będą właściwie ciągle albo na prochach, albo w lekkim letargu. Na szczęście jest plan, żeby w Hong Kongu kupić jakiś sensowny przewodnik i może dzięki temu będę mógł dzielić się jakimiś dodatkowymi informacjami.
Na razie lecimy do Hong Kongu. Tutaj oczekiwania mamy bardzo konkretne. Zobaczyć to co musieli Brytyjczycy oddać w 1997 roku. Kiedyś ich skarb i kolonia, dzisiaj Obszar Autonomiczny ChRLD! Nie możemy już się doczekać kaczki po pekińsku, pierożków dim sum, nigdy nieśpiącego miasta. Czekamy na Hong Kong, bo mamy wrażenie, że znów zobaczymy wielką metropolię azjatycką, która czymś nas zaskoczy. Boje się, że znów się nie dogadam i będę potrzebować tłumacza. Nie mogę się doczekać tego azjatyckiego-angielskiego nie tylko dlatego, że mam ochotę nieco popraktykować, ale także po to by od czasu do czasu zabawić się w aktora i udawać, że wiem o co chodzi. W przeciwieństwie do moich kontaktów z rodowitymi Brytyjczykami.
Przed wyjazdem, osoby, którym mówiłem o podróży, głownie zadawały jedno pytanie: dlaczego znów do Azji? Jest wiele powodów. Odpowiedzią niech będzie ten blog, który właściwie rozpoczęliśmy siedząc na lotnisku w Monachium.
Dolecieliśmy do Hong Kongu. I czujemy już zapach Południowo-Wschodniej Azji. Kocham to!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz