poniedziałek, 28 marca 2011

91 Beach i Norelyn Aguilar




Jest wieczór drugiego dnia. Siedzimy na plaży nr 91, której właścicielką jest Norelyn Aguilar. Jest dopiero 19.06, słońce zaszło pół godziny temu, a my już po kolacji i dniu pełnym wrażeń. Właściwie słychać 3 odgłosy: morza, palącego się ogniska, a z łódki dobiega Massive Attack – Protection (czyli ochrona). Dzisiaj byliśmy znów pod wspaniałą opieką.



Ranek zaczęliśmy od pobudki o 5.16 przez lokalnego koguta. Jest niedziela, więc pewnie miał nadzieję, na udział w walkach kogutów. Jest jeden problem. Był sam na tej wyspie. O 7.00 przestał, my natomiast zostaliśmy zaproszeni na wystawne śniadanie. Na bambusowym stole koledzy rozstawili utensylia i zajadaliśmy się tradycyjnym, charakterystycznym dla bezludnej wyspy śniadaniem, czyli jajecznicą z cebulką i pomidorkami, słodką bułeczką, masłem orzechowym i dojrzałym żółtym mango. Standard hotelu 5*. Od 24 godzin nie piliśmy. Herbaty. Marzy nam się czarna z cytryną i ewentualnie cukrem. Jest szansa, że jutro po 17 wypijemy ją, ale już w Busuandze po zacumowaniu do stałego lądu.



Wspominałem, że wszyscy o nas dbają. Kolejnym przykładem było wystąpienie kapitana w roli pielęgniarza, który razem z Magdą, występującej w roli naczelnej lekarki, udzielili mi pierwszej i mam nadzieję ostatniej pomocy, opatrując mi drobną ranę. Magda również wystąpiła dzisiaj w roli stylistki, zmieniając kompletnie mój image (w związku z lekkimi obrażeniami słonecznymi). Od dzisiaj noszę pomarańczową chusteczkę.
2 minuty od naszej plaży, znów zanurzyliśmy się w wodzie. Żałowaliśmy, że nie zrobiliśmy tego dzień wcześniej, bo widoki były fenomenalne. Ale chyba byliśmy mocno ogłuszeni widokami wokół Sangatu. Pierwszym naszym skojarzeniem na to co ujrzeliśmy było, że włączyliśmy przypadkiem komputer i zmieniliśmy tapetę na tak zwaną akwarium. Kto używa Windows, wie o co chodzi.



Drugie skojarzenie, to że jakiś bogaty Filipińczyk dla własnego kaprysu stworzył klomby i połączył korale w niesamowite układy niemożliwe do stworzenia przez naturę. Można by się tylko zastanawiać jak to zrobił i jak je pielęgnuje. Pływaliśmy nie wynurzając głowy przez ponad 45 minut. Szkoda było patrzeć co jest wokoło, bo to co pod nami było przepiękne. Poranną zmianę z nami miał Rodell, który nurkował na głębokość 6-8 metrów po to tylko, żeby pokazać nam jakieś niezwykłe miejsce, albo wprawić w ruch ukwiały. Tradycyjnie zabraliśmy bułki i ryby jadły nam jak z ręki. Tymczasem Edwin nie próżnował. Po wyczerpującej godzinie wułefu wdrapaliśmy się na pokład, a tam świeżo usmażone, jeszcze gorące banany. Malutkie, grubiutkie, lekko tłuściutkie. Całe szczęście, że byłem pierwszy (najszybciej udało mi się pozbyć płetw) mogłem się najeść, dla innych zostały resztki.


Dziś dostaliśmy zadanie złowienia ryb na lunch. Koledzy zorganizowali nam żyłki, do tego podłączyli ciężarek i dodatkowo na pewnej wysokości 2 haczyki. Nie rozumiem tylko jednego, po co szukać lunchu, skoro były kalmary. Okazało się, że w naszej lodóweczce przechowywali od wczoraj, moje ukochane kalmary, z tym że, tym razem miały posłużyć jako przynęta. Ogłosiliśmy zawody wędkarskie. Nagrodą miały być 2 puszki piwa (coś trzeba zrobić z tymi 10-ma bo nie da rady ich samemu wypić).



Nie będę się za bardzo rozpisywać, ale podam żenujący wynik piszącego – 1 (słownie jedna), w porównaniu z Magdy rezultatem: 10 i Rodella 9. Dodatkowo Magda pobiła 2 rekordy, jeden dotyczył najdłużej ryby, o nazwie trąbkowa (wg mnie lepszym tłumaczeniem byłaby puzonowa), drugi, że złowiła 2 ryby za jednym wyszarpnięciem żyłki. Ja też pobiłem swoisty rekord, dotyczył ilości nakarmionych ryb kalmarami. Bawiliśmy się świetnie, a wszyscy popłakaliśmy się jak przy kolejnym zejściu na snorkelowanie znalazłem 4 ryby. Tyle tylko, że były w moich płetwach. Pewnie uciekły z wiaderka, mając nadzieję, że wrócą do wody. A tu taka niespodzianka. Całe szczęście, że je zauważyłem i ich nie zgniotłem. To tylko świadczy o tym, że część połowu stanowiły niewielkie rybki lapu lapu.


Na ostatnie dzisiaj snorkelowanie zszedłem dzisiaj sam z Rodellem oglądaliśmy jakby umierające korale. Wyglądało to jak cmentarz z połamanymi drzewami na dnie, tysiącami kawałków muszli i korala, przypominało to trochę wystudzone ognisko. Woda mętna, ciemna wrażenie lekko przytłaczające.Dobrze, że lunch na naszej kuchni zawsze się udaje



Jest kompletna ciemność, panowie grają w szachy, u nas dogasa ognisko. Kończy się płyta, jest 19.43 idziemy spać. Jutro ostatni dzień rejsu. Szkoda!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz