sobota, 19 marca 2011

Abba w naszej wsi.

Od rana wszyscy do nas mówili po imieniu. Nie wiem, czy wczorajszym wejściem zrobiliśmy takie wrażenie na pracownikach ośrodka, czy są to po prostu standardy obsługi klienta. Od rana poinformowano nas, że wieczorem jest fiesta i musimy tam koniecznie być. Bo cała wieś czeka na zabawę. Dzień minął bardzo spokojnie. Po wczorajszych wariactwach związanych ze zwiedzaniem i dramatycznej podróży starałem się nie patrzeć na morze w ogóle. Miałem z tym lekki problem, ponieważ „nasz willa” mieści się pod palmami nad samym morzem. Ale jakoś poszedłem do sprawy spokojnie i zaczynam działać. Jutro rozmawiam z biurem podróżny na temat przearanżowania powrotu, tak aby skrócić styczność z promem. O wynikach negocjacji poinformuję w oddzielnym wpisie. Jadąc w nocy z portu nie byliśmy w stanie ocenić, czy jesteśmy w jakiejś miejscowości, czy też wokół nas jest totalna pustka. Lekkie zamroczenie, po wyjściu na ląd kompletnie wyłączyła w nas jakikolwiek zmysł orientacji. Dlatego też, wybraliśmy się do naszej wsi. Na taki zwykły rekonesans turysty. Już za drewnianą bramą resortu przywitała nas liczna ludność wykrzykując w naszą stronę miłe pozdrowienia. Hello Mister (jak ja to lubię!) i Hello Madamme (a jak Magda się przy tym uśmiechała!). Dzieci zaczęły wokół nas biegać i także pozdrawiać. Im mniejsze tym robiło to z większym zapałem. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od wizyt na stacji benzynowej, jak na załączonym zdjęciu. Są one umiejscowione co kilka metrów i nie potrzeba przepisów Unii Eripejskiej aby regulować ich zgęszczenie. Wystarczy kawałek stołu, kilka butelek po coca-coli, sprite, pepsi lub czymś innym i interes się rozwija. Ważne, żeby pojemność butelki miała 2 litry, tak aby bak do tricycle był chociaż częściowo zapełniony. W naszej wsi jest kościół. W dzień zamknięty, a w nocy … otwarty. Nie wiem, czy wynika to z tego, że temperatura sprzyja popełnianiu większej ilości grzechów wieczorem a co za tym idzie, wtedy istnieje większa potrzeba uzyskania rozgrzeszenia? A może po prosty w dzień jest tutaj tak gorąco, że nie chce się iść do kościoła. W niedzielę mają być 3 msze. Ciekawe skąd wezmą księdza na tym pustkowiu? Mamy też kilkanaście sklepów spożywczych z działem warzywno-owocowym. Każdy. Jest gwarancja, że owoce są świeże, bo najczęściej pochodzą z własnej uprawy koło domu, czyli np. z bananowca. Ale chce mi się takich bananów! Tylko muszę zagadać może jutro, czy, sprzedadzą 2 kg. Bo tutaj kiście to są mniej więcej 5-8 kilogramowe. Nawet przy moim przerobie bananów byłoby to niezłym wyzwaniem. Właścicielka sklepu była bardzo miła, ale nie udało nam się porozmawiać dłużej, bo zaraz przyszła matka i od razu chciała nam coś sprzedać. A my przecież tutaj przyszliśmy tylko pooglądać, chciałoby się powiedzieć. W naszej wsi jest też bardzo kolorowy transport. Chyba jest to spółka prywatna i elementami publicznymi. Ten element publiczny stanowią tylko drogi i tablice rejestracyjne. U nas są porządne środki transportu. Nie tam jakieś zwyczajne furgonetki. My mamy superkolorowe furgonetki. Aż mi się chce taką przejechać – wyglądają absolutnie bajecznie. Każda z nich przed rejestracją ma namalowane jakieś biblijne przesłanie. To obowiązek, ale jak ktoś jest niewierzący, to można się odwołać i prosić o zwolnienie z obowiązku umieszczania napisów. Podobnie kolorowe są zresztą tricycle. Podobno można w nich przewozić tylko 2 pasażerów, ale powiedziano nam, że jak się dołoży deseczkę, to i wejdzie 6 osób. Na razie widzieliśmy 5. Masażystki, barman, recepcjonistki, kelnerki, kucharze i sprzątaczki od rana z podnieceniem przypominali nam o fieście. Taka tam wiejska zabawa, można by pomyśleć. Ale jak sponsorem jest właściciel naszego resortu, to już zapowiadało imprezę o nieprzeciętnym formacie. Zjedliśmy kolację (tak tak, też były śpiewy!) na miejscu, bo chyba jednak w naszej wsi nie da rady, ubraliśmy się schludnie i poszliśmy. I tutaj pełen szok. Najpierw myśleliśmy, że ktoś śpiewa z play-backu, a tutaj liczny zespół śpiewał światowe przeboje na żywo. W ciągu 24 godzin potwierdza się, że ten naród ma talent! Przeboje Abby, Tiny Turner, Alicia Keys… niezłe kawałki. Na początku publiczność nie była gotowa zapłacić 30 peso za wejście (ok.2,5 pln) na boisko gdzie odbywał się koncert, ale po dłuższej chwili dziesiątki osób pojawiło się na płycie. Stoliki, krzesełka, brandy 36% i 70%, coca-cola i od razu zrobiło się wesoło. Po 1h koncertu, bez żadnej przerwy oraz bez oklasków band zszedł na przerwę, a DJ rozpoczął dyskotekę. Po 30 minutach wrócił band…zakończyli dobrze po drugiej w nocy przebojami Lady Gaga i Rihanny. Niech już się kobiety boją konkurencji! Tutaj Poker Face nie wystarczy! Chociaż Umbrella może być przydatna. Jutro kolejny dzień fiesty i nowy band. Chyba zrobimy rezerwację stolika. To znaczy pan nam wniesie stolik i krzesełka na płytę boiska. Kwestią pozostanie wybór alkoholi. 70% to trochę za mocne! Oj będzie się działo!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz