wtorek, 15 marca 2011

Godzina ciemności w Hong Kongu.



Jesteśmy potwornie zmęczeni. Na razie nie czujemy, że jesteśmy na urlopie. Ale to dobrze! Nie narzekamy. W ciągu ostatnich 3 dni tyle się dzieje, że właściwie nie ma czasu na sen. 4,5 godziny muszą nam wystarczyć. Szansa wreszcie się wyspać nadejdzie niedługo.
Jakiś czas temu natknąłem się na informacje o wystawie „dialogue in the dark”, coś tam przeczytałem, dodatkowo wygooglałem, kupiłem bilety i pojechaliśmy. Nie oczekiwaliśmy zbyt wiele, bo miejsce „doznania”, jak to opisano na stronie internetowej było dość daleko od centrum, na 2 piętrze domu towarowego. Lekko dziwnie, wejście obok supermarketu z warzywami. Co tam nas może zaskoczyć, pomyśleliśmy. W dodatku byliśmy jedyni 20 minut przed wyznaczonym czasem. Miały być tłumy, restrykcje (nie wolno było się spóźnić). Była dodatkowo inna para z Australii albo z Singapuru. Nic nie zapowiadało fantastycznego 75 przeżycia.
Doświadczenie jakiemu nas poddano polegało na przebywaniu przez ok.75 minut w kompletnej ciemności tak byśmy mogli doznać świata ludzi niewidomych. Mieliśmy przez ponad godzinę poczuć jak to jest, gdy jeden ze zmysłów jest mocno ograniczony lub w ogóle wyłączony. Kazano nam wyłączyć telefony, schować zegarki, dostaliśmy typowe laski dla niewidomych i wprowadzono nas w czarną otchłań. Tam zostaliśmy przejęci przez Susanne, która oprowadziła nas przez ten zupełnie nieznany świat. Byliśmy w lesie tropikalnym, gdzie dotykaliśmy roślin, kamieni, ziemi. Weszliśmy do pokoju osoby niewidomej, wyposażonego w meble, sprzęt do pracy. Szliśmy przez zatłoczoną ulicę., gdzie musieliśmy przepuścić jeżdżące ze wszystkich stron samochody i poczekać na zielone światło. Siedzieliśmy w parku, na ławeczce, rozmawialiśmy ze sobą, ale też poznawaliśmy przez dotyk sąsiada. Byliśmy także na zakupach na rynku, które dla każdego okazały się traumatycznym przeżyciem. Hałasy, krzyki, przechodzenie innych osób spowodowało w każdym z nas niesamowity niepokój i strach. Doszliśmy także do garażu, gdzie oglądaliśmy rower i samochód. A na koniec poszliśmy do kina, które okazało się długo oczekiwaną przez nas oazą. Na koniec wpadliśmy do pubu, gdzie każdy z nas zamówił i zapłacił za napój. Niby nic, wykonaliśmy typowe, proste czynności, takie jak każdego dnia. Z tą różnicą, że w kompletnej ciemności.
Doświadczenie było niezwykłe. Nie tylko, z oczywistych względów wywołało w nas empatię do ludzi słabo widzących lub niewidomych, ale także zwróciło naszą uwagę na mnóstwo udogodnień, które w Hong Kongu stworzono z myślą o ludziach mających słaby wzrok. Jak przypomnę sobie te dyskusje o metrze w Warszawie, gdzie twierdzono, nie można stworzyć na peronie odpowiedniej powierzchni, która w sposób oczywisty informowałaby osoby niewidzące o zbliżaniu się do krawędzi, to mnie szlag trafia. Tutaj wszystkie korytarze w metrze, od wejścia do wyjścia, czasami na długości kilkuset metrów mają specjalne „gumowe” kafle, które ułatwiają poruszanie się. Takie doświadczenie wyczuliło, w sposób oczywisty inne zmysły. Najbardziej chyba słuch, ponieważ musieliśmy koncentrować się na tym co mówiła do nas Susanne lub inni uczestnicy, ale także musieliśmy reagować na zmianę środowiska i przestrzeni, do której wchodziliśmy. To było bardzo niezwykłe przeżycie. Szacunek dla fundacji, która ma podobne miejsca w różnych częściach świata!


Chcieliśmy jeszcze wjechać na kolejną górę, bo przecież Hong Kong wbity jest między dziesiątki wzgórz, ale deszcz osłabił nasz zapał turystów. Postanowiliśmy zobaczyć, jak wygląda „po pracy” część samej wyspy Hong Kong. Szczerze mówiąc wygląda nieco jako Londyn, a w szczególności Soho. Setki barów, pubów, restauracji, lounge room-ów. A w nich siedzący businessmani i businesswoman. Happy Hours, Filipinki zachęcające do wejścia na drinka, głośna muzyka. Miejsce rozrywki „po robocie”.


Umówiliśmy się znów z Agnieszką. I całe szczęście, bo przynajmniej Magda miała towarzystwo do Mojito i innych lekkich trunków. Restauracje były obłędne. Szyk, elegancja, styl w najlepszym azjatyckim lub azjatycko-europejskim stylu. Jedzenie, jak powiedziałby pewnie jeden z Anglików siedzących koło nas „divine”. Tak było.Na szczęscie wszędzie jest blisko i łatwo można przemiescić się promem. Znów zaliczylismy późny powrót do hostelu.


Tylko dlaczego, po tak wspaniałym dniu mieliśmy szansę na 4 godziny snu? Lecimy do Cebu przez Manilę. Już jesteśmy w Manili. Już mi się podoba. Wszędzie piękne kobiety i lekko szkaradni faceci. Jest super!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz