piątek, 18 marca 2011

Multiplikacja w drodze do Cebu, a potem smacznego!

Sam nie wiem, dlaczego, moim ulubionym słowem na Filipinach jest multiplikacja. Jak tylko coś widzę, to wydaje mi się, że widzę tego wielokrotność. Zaczęło się to kilka dni temu, a dzisiaj osiągnęło swoje apogeum. No takie na miarę początku urlopu, bo pewnie za kilka dni napiszę coś innego.
Wylecieliśmy z Hong Kongu. Znów 4:30 pobudka, potem taksówka na lotnisko, która mam wrażenie w ogóle nie poruszała się po stałym lądzie, jechaliśmy autostradami nad ziemią, 2 mostami. 20 minut i na miejscu, szybka kawa i zaczęła się multiplikacja. Zobaczyłem ponad 150 kobiet czekających na ten sam, co my samolot (pewnie mieści 190 osób). Wszystkie mające krucze długie włosy, niewielkie, ubrane podobnie. Każda z 2 torbami i 2 komórkami. Wyglądały jakby wracały po kilku miesiącach pracy w Hong Kongu do domu. Nieco zmartwiliśmy się, że lecąc Cebu Pacific nie zobaczyliśmy, tego na co czekaliśmy i to bardzo, czyli instruktarzu bezpieczeństwa przy taktach muzyki Lady Gaga. Ponieważ mamy jeszcze 5 lotów jest szansa, że za którymś razem nam się to uda.


Czekając na kolejne połączenie Z Manili do Cebu znów poczułem się nieswojo. Multiplikacja nadeszła ponownie. Tym razem objawy były nieco inne. Zamiast, jak myślałem, 5 stanowisk tzw. tanich linii lotniczych zobaczyłem ich 39! No, to chyba świadczy nie tylko o rozmiarach ultranowoczesnego lotniska w Manili ale także o ilości samolotów, rozmiarach biznesu, połączeniach i milionach pasażerów. Po lotniku wszyscy z obsługi poruszając się w grupach parzystych (multiplikacja?). Sprzątacze, zawsze po 2 osoby, kobieta odpowiedzialna za czystość w toalecie dla pań, a mężczyzna za toaletę dla panów. W kantorze także 4 osoby. 2 liczą pieniądze, 1 drukuje kwit wymiany i jeden pan (ale za to 2 razy) wydaje pesos filipińskie. Stewardesy szły szóstkami. Obiecuję, że umieszczę fotografię takiej grupy za jakiś czas, bo trudno nie oprzeć się wrażeniu, że wybierają najpiękniejsze kobiety. Na pokładzie także doznaliśmy odczuć związanych z multiplikacją. Tym razem były to dwójki pań chodzących do toalety. Jak one tam się mieściły, nie wiem? Na koniec lotu okazało się, że za naszym rzędem był sektor dla matek z dziećmi (mężowie chyba zostali w Manili) i zobaczyliśmy nie mniej niż 10 dzieci. Najmłodsze miało 2 miesiące. Teraz rozumiem, dlaczego stewardesy nie tańczyły. Dzieci mogłyby się rozpłakać i nie moglibyśmy wylecieć do Cebu. A jeśli miałyby dodatkowo ubrać się jak Lady Gag – to także niektórzy starsi pasażerowie mogliby dostać zawału serca, a przynajmniej migotania przedsionków.
Moje przemyślenia na trasie Hong Kong dot. multiplikacji może wydałyby się nieco uproszczone, ale jak mam sobie inaczej myśleć o tej ponad 6 godzinnej podróży z przesiadką w Manili, gdy w poczekalni na lotnisku w Cebu przywitało nas 8 sióstr zakonnych siedzących razem w jednym rzędzie? Jak nam powiedziała jedna z przewodniczek, Filipiny są największym producentem sióstr i księży na świecie, wspominając, że kiedyś to była Polska. Ok., mamy kryzys, ale żeby w takiej dyscyplinie stracić jedno z czołowych miejsc?
Jesteśmy w Cebu. Naczytaliśmy się w Internecie, że stąd trzeba uciekać jak najszybciej bo nie ma co robić. Jak to nie ma co robić? Zaczęliśmy od spotkania z naszym lokalnym biurem podróży, rozliczenia się, uzgodnienia ostatnich spraw i końcowego rozliczenia się. To zawsze jest pewne ryzyko, na kogo się trafi, ale lepsze takie podejście, niż nabijanie kabzy dużym tour operatorom. Ostatnie instrukcje i wskazówki, klucze do pokoju. Jest bosko! Po kliku dniach spania na 7 metrach kwadratowych, mamy ze 30 metrów. Full wypas, jak to się mówi. I co, nie ma po co przyjeżdżać do Cebu, hmmm. No jest w tym absolutna racja, ale żeby gdzieś dalej dojechać to muszą być zaplanowane miejsca przesiadkowe. Nasze biuro podróży poleciło nam, żebyśmy właściwie nigdzie nie chodzili, bo w naszej okolicy, to wieczorem może być niebezpiecznie, oj oj, ale o tym w ofercie nie pisali:),i najlepiej jak sobie pojedziemy 3 kilometry dalej do centrum miasta do tzw. shopping mall. Jadąc tam, czuliśmy lekkie podniecenie, tym bardziej, że nie tylko koło nas było mało interesująco, ale w ogóle na całej trasie było głownie przemysłowo, czyli mijaliśmy licznych dealerów samochodowych, ślusarzy, oponiarzy, mechaników. Nagle wyłonił się ON. Shopping Mall, na miarę 2 największego miasta na Filipinach. A w nim chyba całe miasto. Tłum w każdym miejscu, głównie młodzi ludzie, którzy traktują to miejsce jako centrum rozrywki ale nie w kategoriach tzw. window shopping-u, ale jako miejsce, gdzie można spotkać się z przyjaciółmi i dobrze zjeść. Napisze tylko, że było niezwykle pysznie.



Na widok jednej restauracji przypomniała nam się, podróż do Wietnamu i Kambodży. Zasiedliśmy tam i trudno nam było stamtąd wyjść. A dla tych co lubią połudnowo-azjatyckie jedzenie, od nas SMACZNEGO!

Niby nieciekawy dzień, bo był to klasyczny transfer między trzeba wielkimi miastami, czyli Hong Kongiem, Manilą i Cebu, ale nie poczuliśmy, że był to stracony dzień. Co więcej, wiemy, że nastąpi multiplikacja podobnych transferów i w Manili będziemy jeszcze przynajmniej 2 razy:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz